Social Icons

poniedziałek, 25 marca 2013

Marlena de Blasi "Tysiąc dni w Wenecji"

Amerykańska dziennikarka przybywa do Wenecjii, aby napisać cykl artykułów o tamtejszych restauracjach, włoskim jedzeniu i tradycjach. Podczas pobytu w jednej z restauracji, kelner informuje zaskoczoną Marlenę, że jest do niej telefon. Dzwoniącym okazuje się Włoch, z którym po pewnym czasie bohaterka decyduje się spotkać. Fernando oznajmia kobiecie, że jest w niej zakochany odkąd rok wcześniej ujrzał ją spacerującą po Placu św. Marka. Marlena wraca do Stanów, wkrótce Fernando ją odwiedza i oświadcza się.
Kobieta przyjmuje propozycję Nieznajomego, jak sama go nazywa przez większą część swojej opowieści, postanawia rzucić całe dotychczasowe życie i rozpocząć nowe w Wenecji. Decyzja, z pozoru lekkomyślna, okazuje się być jedną z lepszych w jej życiu. 

Powieść Marleny de Blasi nie powala na kolana. Mnie w każdym razie nie powaliła. Historia miała być wzruszająca i zaskakująca-nie była. Bohaterka opowiada historię miłości swojej i Fernanda nierzadko wtrącając anegdoty dotyczące zwyczajów Włochów, czy dygresje, których tematem jest jej dawne życie w Ameryce. Znaczną część książki stanowią też opisy przyrządzanych przez Marlenę przysmaków. Zawiódł mnie trochę fakt, że choć autorka opisuje urokliwe miejsca w Wenecji, to czegoś mi w tych opisach zabrakło, czegoś co pozwoliłoby mi poczuć niepowtarzalny klimat tego wyjątkowego miasta. Historia sama w sobie nie jest szczególnie oryginalna, ona dziennikarka, on pracownik banku, zakochują się w sobie niemal od pierwszego wejrzenia i postanawiają rozpocząć wspólne życie, które wkrótce zaczyna wypełniać rutyna i tak spacerują po mieście i plaży, odwiedzają restauracje, piją wino, zjadają włoskie dania, chodzą do pracy i na pobliski targ, a jedynym odstępstwem od reguły jest remont mieszkania. Monotonia  wydarzeń niejednego czytelnika może doprowadzić do złości. Ja sama wytrwałam chyba tylko dlatego, że nie lubię pozostawiać powieści niedoczytanych. Główną bohaterkę odebrałam jako osobę nieco pretensjonalną, która swojego narzeczonego traktuje trochę lekceważąco, a Amerykanów uważa za lepszych od Włochów, swojej oceny dokonując na podstawie stroju obu grup. Sam narzeczony to z kolei, w moim odczuciu, człowiek całkowicie pozbawiony włoskiego temperamentu.

Marlena de Blasi posługuje się dość rzadko spotykanym rodzajem narracji, co było dla mnie miłym urozmaiceniem. Na końcu książki autorka umieściła kilka ciekawych przepisów na włoskie dania, które dla miłośników kuchennych eksperymentów będą jak znalazł. Ja niestety kulinarnych zdolności nie posiadam, a więc z tego dodatku nie skorzystam. Podsumowując, powieść mnie nie zachwyciła i raczej nie sięgnę po kolejne tomy przygód Marleny  i Fernanda, mimo że są podobno lepsze od tomu pierwszego.

4 komentarze:

  1. Kupiłam tę książkę w ramach promocji na stronie Literackiego - póki co cieszy oczy, ale mam nadzieję, że spodoba mi się wnętrze. Bardzo lubię książki z Francją lub Włochami w tle :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytałam "Tamtego lata na Sycylii" tej autorki i książka nie powaliła mnie na kolana,ale ogólnie była ok.Zapraszam na mojego bloga:
    http://ciszaczasija.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Sama nie wiem :) chyba szkoda mi czasu, szczególnie że książka cię nie zachwyciła :)

    OdpowiedzUsuń
  4. nie wiem dlaczego, ale takie książki kojarzą mi się zawsze z wakacjami, ze słońcem i chętnie bym ją ze sobą zabrała na letni urlop :)

    OdpowiedzUsuń

Czytelniku! Dziękuję, że odwiedziłeś mojego bloga. Będzie mi bardzo miło, gdy zostawisz po sobie ślad. Każdy komentarz sprawia mi przyjemność i motywuje do dalszej pracy:)

 
 
Blogger Templates